Blaire:
-
Och, Brad. – Jęknęłam i usiadłam na łóżku patrząc na śpiącego obok mnie
blondyna. Był taki uroczy. Właściwie to nie tylko jak spał. Nie umiem do końca
określić naszych relacji, właściwie to opierają się one głównie na używkach i
seksie. W sumie to chciałabym to zmienić, ale nie mam zamiaru nikogo kochać,
nie po ostatnim związku…
- Blaire, jesteś tu? – Mrunkął gitarzysta, nie
trudząc się nawet by otworzyć oczy.
- Jestem, skarbie. – Odpowiedziałam z uśmiechem
i okryłam się szczelnie kołdrą nie pozwalając się nawet przytulić.
- No weź… - Poprosił błagalnym tonem blondyn.
- A zrobisz śniadanie? – Zapytałam pełna
nadziei. W odpowiedzi dostałam tylko dźwięczny śmiech i nie stawiałam już
oporów.
Eileen:
Leniwie podniosłam się z łóżka. Była dopiero 6:30. Nie mogłam uwierzyć,
po co wstaję tak wcześnie, w niedzielę – jedyny dzień tygodnia, który miałam
naprawdę wolny. Ubrałam swój różowy, puchowy szlafrok i zawitałam do łazienki,
aby odprawić swój codzienny rytuał higieny porannej. Starannie umyłam twarz i
wtarłam w nią różne kremy, dzięki którym miałam być piękna i młoda aż do
śmierci (bo nikt nie wróży mi długiego życia). Potem rozczesałam włosy i
związałam w wysokiego kucyka, żeby nie wpadały mi do oczu podczas robienia
śniadania. Wróciłam do sypialni. Ku mojemu zdziwieniu nie była ona pusta. Na
łóżku leżał roześmiany brunet.
- Witaj, kochanie. – Powiedział z uśmiechem i
pocałował mnie w policzek na przywitanie.
- Co Ty tu robisz? – Zapytałam niewzruszona. Od
pewnego czasu nasze relacje niewątpliwie się zacieśniły, tylko nie byłam
przekonana czy idzie to w dobrą stronę.
- Przyszedłem Cię odwiedzić. Nie cieszysz się? –
Odparł z teatralnym smutkiem w głosie. Wywróciłam oczami i zeszłam na dół. Joe
również. – Jest Blaire? – Zapytał jak gdyby nigdy nic.
- Nie ma. Znowu ją gdzieś wywiało. – Usiłowałam
przerwać rozmowę tłukąc się niemiłosiernie patelnią, jednak Perry nie wziął
sobie tego do serca.
- Może to i lepiej. Wydłubałaby mi oczy, gdyby
dowiedziała się, że spotykam się z jej siostrą.
- Jak to spotykasz się z jej siostrą?! –
Zapytałam oburzona. Czy ja naprawdę „spotykam się” z Joe’m?!
- Ee.. no nie. Jeszcze nie. – Zaśmiał się brunet
i wyciągnął jajka z lodówki. Zapanowała niezręczna cisza. – A chciałabyś? –
Zapytał po chwili
- Chciała, co? – Odpowiedziałam pytaniem na
pytanie, udając, że go nie rozumiem.
- To. – Szepnął i złożył czuły pocałunek na moim
ustach. Zresztą nie pierwszy raz, ale teraz był on taki czulszy i przede
wszystkim dłuższy. Kiedy już oderwaliśmy się od siebie gitarzysta usiłował
popatrzeć mi głęboko w oczy, jednak spuściłam wzrok i wróciłam do
przygotowywania śniadania.
Blaire:
Po
kilkunastu minutach „zabawy” zerwałam z nas kołdrę i zarządziłam.
- Sierżancie Whitford! Idźcie do kuchni i
przynieście coś do jedzenia. – Niestety nie wypowiedziałam tego tak jak sobie
zaplanowałam, bo już po drugim słowie wybuchłam gromkim śmiechem. Brad też się
śmiał, ale to raczej z politowania.
- Och, co ja z Tobą mam, Blaire. – Pocałował
mnie w głowę i oddelegował się do kuchni.
Ja, natomiast wtuliłam się w kołdrę i pogrążyłam
się w rozmyślaniach. Eileen pewnie jeszcze śpi. Zerknęłam na budzik. Wskazywał
dopiero 7:15. Tak, Eileen zdecydowanie nie ruszyła się jeszcze z łóżka. I
bardzo dobrze, bo oznaczało to jeszcze jakieś trzy godziny z Brad’em. Naprawdę
go polubiłam. Jest zupełnie inny niż Joe. Taki bardziej… ludzki.
O
wilku mowa (a może raczej myśl). Gitarzysta szedł nieporadnie z tacą, na której
były grzanki, twarożek, jajka, bekon i dwie szklanki soku pomarańczowego.
Uśmiechnęłam się do siebie na samą myśl o zjedzeniu śniadania w łóżku i to w
tak miłym towarzystwie. Nawet słynny pan Perry nie był gotowy do takich
poświęceń.
Joe:
Jedliśmy śniadanie w milczeniu. Dobrze wiedziałem, że Lee się tylko
zgrywa. Nie żałowałem ani słowa, które dzisiaj padło, bo to rzeczywiście
świetna dziewczyna. Korzystając z wszechobecnej ciszy rozkoszowałem się jej
widokiem, który był naprawdę godny poświęcenia. Dziewczyna udawała, że mnie nie
widzi, co znacznie ułatwiło mi bezkarne podziwianie jej urody.
- Daj, ja pozmywam. – Wyciągnąłem rękę po talerz
blondynki. Popatrzyła na mnie wielkimi oczami, ale posłusznie oddała talerz,
przyglądając się z uwagą jak sobie radzę z myciem naczyń. Przyznam, że był to z
mojej strony strzał w piętę, bo nigdy wcześniej tego nie robiłem. Eileen,
patrząc z rozbawieniem na to jak wlewałem połowę płynu do patelni, wybuchła
śmiechem.
- Jesteś pewny, że sobie poradzisz? – Zapytała
radośnie.
- Pff… Nazywam się Joe Perry, jakbym mógł sobie
z czymś nie poradzić?
- Wierzę w pana nieomylność, panie Perry, ale
tym razem naprawdę będzie lepiej, jeżeli odda mi pan gąbkę i pozwoli samej się
tym zająć. – Popatrzyłem na zgrabną blondynkę z miłością, a ona po raz kolejny
udawała, że tego nie widzi. Podeszła do mnie i zabrała gąbkę, po czym
dokończyła zmywanie naczyń.
Blaire:
- Nie
chodź jeszcze. – Mrunkął błagalnie Brad, obejmując mnie w pasie.
- Wiesz, że mogę to zgłosić, jako
przetrzymywanie mnie wbrew mojej woli? – Zapytałam z uśmiechem. Blondyn puścił
tę uwagę mimo uszu i przytulił mnie jeszcze mocniej.
- Nie chodź jeszcze. – Powtórzył, a ja nie
miałam serca mu odmówić…
Steven:
-
Gdzie się oni do cholery podziewają?! – Zapytałem Toma i Joeya. Byłem wściekły.
Nie znosiłem ludzi niepunktualnych, do których bez wątpienia należeli Joe i
Brad.
- Pewnie wczoraj ostro zabalowali i teraz śpią w
jakimś rowie. – Odpowiedział ze stoickim spokojem Joey.
- Jak to zabalowali?! Jak to śpią w rowie?!
Mieli być na próbie, do kurwy, nędzy! A potem Ci z wydawnictwa będą drzeć
mordy, że wszystko jest nie w terminie! Ugh…
- Stevie, spokojnie. – Uspokajała mnie Vanessa,
swoim aksamitnym głosem. Kiedy zaczęła gładzić mnie po twarzy, myślałem, że
trafi mnie szlag.
- Zamknij się, dziwko. – Krzyknąłem odtrącając
od siebie dziewczynę. Potem tego żałowałem, bo po dokładniejszych oględzinach
okazało się, że jest naprawdę ponętna, ale – Gdzie oni kurwa są! – Tom już nie
wytrzymał. Wstał i dał mi w ryj. Na początku chciałem mu oddać, jednak
doszedłem do wniosku, że całkowicie mi się to należało. Wziąłem głęboki oddech
i wyszedłem na zewnątrz głośno trzaskając drzwiami.
Blaire:
Była
11:30. Właśnie opuściłam mieszkanie Brada. Gdybym mogła to zostałabym tam do
końca życia, czyli pewnie do chwili, w której nie wpadłaby tam Eileen i nie
zorganizowała rzezi za nie pokazywanie się w domu od dłuższego czasu.
Spacerowałam ulicami Bostonu, zwracając uwagę na niezwykłość tego miasta.
Mieszkałam tu stosunkowo od niedawna, bo dopiero trzy lata. Jest tu zupełnie
inaczej niż w Nowym Jorku, ale równie magicznie. Nie wiem czy chciałabym tam
wrócić. Na pewno nie na stałe. Podejrzewam, że jeszcze półtora miesiąca temu,
bez chwili zastanowienia sięgnęłabym po walizkę i odleciała pierwszym lepszym
samolotem, wtedy nic mnie tu nie trzymało. Nawet Eileen. Na szczęście nie
zrobiłam tego. Jednak ludzie mają rację, mówiąc, że pośpiech nie jest dobrym
doradcą człowieka.
Skręciłam w Russel Avenue i szłam wzdłuż niej przez dobre 10 minut. Wreszcie dotarłam do domku numer 223. Kiedy miałam pukać do drzwi, one otworzyły się, a z mojego domu wychodził Joe Perry.
Skręciłam w Russel Avenue i szłam wzdłuż niej przez dobre 10 minut. Wreszcie dotarłam do domku numer 223. Kiedy miałam pukać do drzwi, one otworzyły się, a z mojego domu wychodził Joe Perry.
--------------------------
Korzystając
z mojego „chorobowego” postanowiłam dodać jeszcze jeden rozdział w ciągu
tygodnia. Szkoda tylko, że ostatnio troszkę opuściliście się z komentarzami :(
Proszę, piszcie co sądzicie, bo jak to mówią, człowiek uczy się na błędach, a
jestem pewna, że coś w moim opowiadaniu będę mogła poprawić. Pozdrawiam.