wtorek, 21 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 3: C'mon And Love Me

Blaire:
     - Och, Brad. – Jęknęłam i usiadłam na łóżku patrząc na śpiącego obok mnie blondyna. Był taki uroczy. Właściwie to nie tylko jak spał. Nie umiem do końca określić naszych relacji, właściwie to opierają się one głównie na używkach i seksie. W sumie to chciałabym to zmienić, ale nie mam zamiaru nikogo kochać, nie po ostatnim związku…
- Blaire, jesteś tu? – Mrunkął gitarzysta, nie trudząc się nawet by otworzyć oczy.
- Jestem, skarbie. – Odpowiedziałam z uśmiechem i okryłam się szczelnie kołdrą nie pozwalając się nawet przytulić.
- No weź… - Poprosił błagalnym tonem blondyn.
- A zrobisz śniadanie? – Zapytałam pełna nadziei. W odpowiedzi dostałam tylko dźwięczny śmiech i nie stawiałam już oporów.
Eileen:
     Leniwie podniosłam się z łóżka. Była dopiero 6:30. Nie mogłam uwierzyć, po co wstaję tak wcześnie, w niedzielę – jedyny dzień tygodnia, który miałam naprawdę wolny. Ubrałam swój różowy, puchowy szlafrok i zawitałam do łazienki, aby odprawić swój codzienny rytuał higieny porannej. Starannie umyłam twarz i wtarłam w nią różne kremy, dzięki którym miałam być piękna i młoda aż do śmierci (bo nikt nie wróży mi długiego życia). Potem rozczesałam włosy i związałam w wysokiego kucyka, żeby nie wpadały mi do oczu podczas robienia śniadania. Wróciłam do sypialni. Ku mojemu zdziwieniu nie była ona pusta. Na łóżku leżał roześmiany brunet.
- Witaj, kochanie. – Powiedział z uśmiechem i pocałował mnie w policzek na przywitanie.
- Co Ty tu robisz? – Zapytałam niewzruszona. Od pewnego czasu nasze relacje niewątpliwie się zacieśniły, tylko nie byłam przekonana czy idzie to w dobrą stronę.
- Przyszedłem Cię odwiedzić. Nie cieszysz się? – Odparł z teatralnym smutkiem w głosie. Wywróciłam oczami i zeszłam na dół. Joe również. – Jest Blaire? – Zapytał jak gdyby nigdy nic.
- Nie ma. Znowu ją gdzieś wywiało. – Usiłowałam przerwać rozmowę tłukąc się niemiłosiernie patelnią, jednak Perry nie wziął sobie tego do serca.
- Może to i lepiej. Wydłubałaby mi oczy, gdyby dowiedziała się, że spotykam się z jej siostrą.
- Jak to spotykasz się z jej siostrą?! – Zapytałam oburzona. Czy ja naprawdę „spotykam się” z Joe’m?!
- Ee.. no nie. Jeszcze nie. – Zaśmiał się brunet i wyciągnął jajka z lodówki. Zapanowała niezręczna cisza. – A chciałabyś? – Zapytał po chwili
- Chciała, co? – Odpowiedziałam pytaniem na pytanie, udając, że go nie rozumiem.
- To. – Szepnął i złożył czuły pocałunek na moim ustach. Zresztą nie pierwszy raz, ale teraz był on taki czulszy i przede wszystkim dłuższy. Kiedy już oderwaliśmy się od siebie gitarzysta usiłował popatrzeć mi głęboko w oczy, jednak spuściłam wzrok i wróciłam do przygotowywania śniadania.
Blaire:
      Po kilkunastu minutach „zabawy” zerwałam z nas kołdrę i zarządziłam.
- Sierżancie Whitford! Idźcie do kuchni i przynieście coś do jedzenia. – Niestety nie wypowiedziałam tego tak jak sobie zaplanowałam, bo już po drugim słowie wybuchłam gromkim śmiechem. Brad też się śmiał, ale to raczej z politowania.
- Och, co ja z Tobą mam, Blaire. – Pocałował mnie w głowę i oddelegował się do kuchni.
Ja, natomiast wtuliłam się w kołdrę i pogrążyłam się w rozmyślaniach. Eileen pewnie jeszcze śpi. Zerknęłam na budzik. Wskazywał dopiero 7:15. Tak, Eileen zdecydowanie nie ruszyła się jeszcze z łóżka. I bardzo dobrze, bo oznaczało to jeszcze jakieś trzy godziny z Brad’em. Naprawdę go polubiłam. Jest zupełnie inny niż Joe. Taki bardziej… ludzki.
    O wilku mowa (a może raczej myśl). Gitarzysta szedł nieporadnie z tacą, na której były grzanki, twarożek, jajka, bekon i dwie szklanki soku pomarańczowego. Uśmiechnęłam się do siebie na samą myśl o zjedzeniu śniadania w łóżku i to w tak miłym towarzystwie. Nawet słynny pan Perry nie był gotowy do takich poświęceń.
Joe:
     Jedliśmy śniadanie w milczeniu. Dobrze wiedziałem, że Lee się tylko zgrywa. Nie żałowałem ani słowa, które dzisiaj padło, bo to rzeczywiście świetna dziewczyna. Korzystając z wszechobecnej ciszy rozkoszowałem się jej widokiem, który był naprawdę godny poświęcenia. Dziewczyna udawała, że mnie nie widzi, co znacznie ułatwiło mi bezkarne podziwianie jej urody.
- Daj, ja pozmywam. – Wyciągnąłem rękę po talerz blondynki. Popatrzyła na mnie wielkimi oczami, ale posłusznie oddała talerz, przyglądając się z uwagą jak sobie radzę z myciem naczyń. Przyznam, że był to z mojej strony strzał w piętę, bo nigdy wcześniej tego nie robiłem. Eileen, patrząc z rozbawieniem na to jak wlewałem połowę płynu do patelni, wybuchła śmiechem.
- Jesteś pewny, że sobie poradzisz? – Zapytała radośnie.
- Pff… Nazywam się Joe Perry, jakbym mógł sobie z czymś nie poradzić?
- Wierzę w pana nieomylność, panie Perry, ale tym razem naprawdę będzie lepiej, jeżeli odda mi pan gąbkę i pozwoli samej się tym zająć. – Popatrzyłem na zgrabną blondynkę z miłością, a ona po raz kolejny udawała, że tego nie widzi. Podeszła do mnie i zabrała gąbkę, po czym dokończyła zmywanie naczyń.
Blaire:
     - Nie chodź jeszcze. – Mrunkął błagalnie Brad, obejmując mnie w pasie.
- Wiesz, że mogę to zgłosić, jako przetrzymywanie mnie wbrew mojej woli? – Zapytałam z uśmiechem. Blondyn puścił tę uwagę mimo uszu i przytulił mnie jeszcze mocniej.
- Nie chodź jeszcze. – Powtórzył, a ja nie miałam serca mu odmówić…
Steven:
     - Gdzie się oni do cholery podziewają?! – Zapytałem Toma i Joeya. Byłem wściekły. Nie znosiłem ludzi niepunktualnych, do których bez wątpienia należeli Joe i Brad.
- Pewnie wczoraj ostro zabalowali i teraz śpią w jakimś rowie. – Odpowiedział ze stoickim spokojem Joey.
- Jak to zabalowali?! Jak to śpią w rowie?! Mieli być na próbie, do kurwy, nędzy! A potem Ci z wydawnictwa będą drzeć mordy, że wszystko jest nie w terminie! Ugh…
- Stevie, spokojnie. – Uspokajała mnie Vanessa, swoim aksamitnym głosem. Kiedy zaczęła gładzić mnie po twarzy, myślałem, że trafi mnie szlag.
- Zamknij się, dziwko. – Krzyknąłem odtrącając od siebie dziewczynę. Potem tego żałowałem, bo po dokładniejszych oględzinach okazało się, że jest naprawdę ponętna, ale – Gdzie oni kurwa są! – Tom już nie wytrzymał. Wstał i dał mi w ryj. Na początku chciałem mu oddać, jednak doszedłem do wniosku, że całkowicie mi się to należało. Wziąłem głęboki oddech i wyszedłem na zewnątrz głośno trzaskając drzwiami.
Blaire:
     Była 11:30. Właśnie opuściłam mieszkanie Brada. Gdybym mogła to zostałabym tam do końca życia, czyli pewnie do chwili, w której nie wpadłaby tam Eileen i nie zorganizowała rzezi za nie pokazywanie się w domu od dłuższego czasu. Spacerowałam ulicami Bostonu, zwracając uwagę na niezwykłość tego miasta. Mieszkałam tu stosunkowo od niedawna, bo dopiero trzy lata. Jest tu zupełnie inaczej niż w Nowym Jorku, ale równie magicznie. Nie wiem czy chciałabym tam wrócić. Na pewno nie na stałe. Podejrzewam, że jeszcze półtora miesiąca temu, bez chwili zastanowienia sięgnęłabym po walizkę i odleciała pierwszym lepszym samolotem, wtedy nic mnie tu nie trzymało. Nawet Eileen. Na szczęście nie zrobiłam tego. Jednak ludzie mają rację, mówiąc, że pośpiech nie jest dobrym doradcą człowieka. 
     Skręciłam w Russel Avenue i szłam wzdłuż niej przez dobre 10 minut. Wreszcie dotarłam do domku numer 223. Kiedy miałam pukać do drzwi, one otworzyły się, a z mojego domu wychodził Joe Perry.
--------------------------
Korzystając z mojego „chorobowego” postanowiłam dodać jeszcze jeden rozdział w ciągu tygodnia. Szkoda tylko, że ostatnio troszkę opuściliście się z komentarzami :( Proszę, piszcie co sądzicie, bo jak to mówią, człowiek uczy się na błędach, a jestem pewna, że coś w moim opowiadaniu będę mogła poprawić. Pozdrawiam.

piątek, 17 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 2: Hit The Lights

Eileen:
      Od akcji z Joe i Blaire w roli głównej minął już prawie miesiąc. Znajdowałam się pomiędzy młotem a kowadłem, bowiem jedno i drugie odnalazło we mnie doskonałego psychologa, przez co znałam lepiej tę sprawę niż oni sami. Blaire była się na rozstaju dróg. Targały nią emocje, ponieważ czuła się oszukana i doszczętnie okradziona z uczuć, którymi podobno darzył ją Perry. On natomiast uświadomił sobie jak ważna jest dla niego moja siostra, dopiero, gdy zobaczył ją w klubie z tym facetem. - Ehh… jak to dobrze, że nie mam teraz żadnego związku (poza tym co łączy Joe’go i Blaire) , ani poradni psychologicznej na głowie. – Pomyślałam. Mimo wszystko, w całej tej sytuacji potrafię odnaleźć plusy. Zacieśniłam więzy z siostrą, co nigdy nie należało do rzeczy łatwych, no i zaprzyjaźniłam z Joe’m, właściwie to nie tylko z nim. Często przed lub po naszych spotkaniach (jak dziwnie by to nie brzmiało) zespół miał próby. Z reguły nie wpuszczali nikogo do studia, (którym w rzeczywistości był garaż Toma), ale dla mnie zrobili wyjątek. Dobrze wiem, że tylko Joe był za tym, żebym przyglądała się ich pracy. Ciekawe jak namówił resztę…
     Dochodziła już 15. Miałam zobaczyć się z chłopcami. Blaire nie miała pojęcia o tym, że utrzymuję z nimi jakikolwiek kontakt. Moje częste opuszczanie domu tłumaczyła sobie, jako bogate życie towarzyskie swojej młodszej siostry. No cóż… poniekąd miała rację.
     Stanęłam w drzwiach szafy, uważnie przyglądając się jej zawartości. Po chwili namysłu, zdecydowałam się na grafitowe rurki i spraną koszulkę Pink Floyd’ów. Powędrowałam do łazienki, żeby ogarnąć busz panujący na mojej głowie. Przeczesałam włosy, pozwalając, aby blond fale swobodnie spływały po moich ramionach. Starannie wytuszowałam rzęsy i zbiegłam na dół. Blaire nie było w domu. Zarzuciłam na siebie ukochaną skórę i wybiegłam przed siebie. Szłam szybko w kierunku Aerosa, zastanawiając się, czemu lubią tam tak siedzieć, przecież to miejsce jest obskurne!
     Po 15 minutach zwartego marszu dotarłam na miejsce. Na zewnątrz spotkałam Joe’go, który właśnie zaciągał się papierosem.
- Jestem! – Wydyszałam i zabrałam mu peta.
- Piękna jak zawsze. – Uśmiechnął się zalotnie i odebrał swoją własność. Puściłam tę uwagę mimo uszu i weszłam do środka. Mój znajomy również. Przy tym samym stoliku, co zawsze, czekała na nas reszta kapeli. Na mój widok Steven wstał i odsunął mi krzesło.
- Prawdziwy dżentelmen, szowinista. – Syknęłam, na co odpowiedział mi tylko szerokim, nawet jak na niego uśmiechem. – Dobra, więc, o co chodzi? – Zapytałam od rzeczy, co nieco zaskoczyło moich rozmówców.
- Dlaczego uważasz, że czegoś od Ciebie chcemy? – Zapytał spokojnie Brad. Uśmiechnęłam się do niego słodko i rzekłam.
- Przecież to oczywiste. Po co mielibyście się ze mną dobrowolnie spotykać, jeżeli Wasz gitarzysta ma spiny z moją siostrą. Gdybyście nie mieli w tym interesu, nawet byście na mnie nie spojrzeli. -  Chłopcy popatrzyli na siebie ze zmieszaniem, po chwili głos zabrał najbardziej zainteresowany…
- Och, Eileen. – Jęknął Joe. – Każdy jest kowalem swojego losu, nie masz wpływu na zachowanie Blaire.
- Kowalem swojego losu, powiadasz… - Szepnęłam w głębokim zamyśleniu. Kowal, Aeros… - AEROSMITH! – Krzyknęłam. Pozostali goście patrzyli się na mnie z przestrachem w oczach. W końcu nikt nie wiedział, o co mi chodziło. Chłopcy milczeli, patrząc na mnie pytająco. – Czy Wy nic nie rozumiecie? – Jęknęłam ze zrezygnowaniem. Przecież nadal nie macie nazwy… - Nagle moi rozmówcy zaczęli coś kojarzyć. Stevie uśmiechnął się serdecznie.
- Tak, mała. To jest to. – Powiedział pełen uznania wokalista. – Aerosmith, tak, Aerosmith…
    Niestety nie pamiętam, co działo się potem, ponieważ obudziłam się u siebie w domu, kompletnie nie rozumiejąc sytuacji. W pokoju znajdowali się Joe i Blaire. Uhuhuh, mieszanka wybuchowa. Leniwie podniosłam się z łóżka i zmierzyłam ich oboje wzrokiem.
- Jak się czujesz, Lee? – Podbiegła do mnie zatroskana brunetka. Mimo wszystko w jej głosie słychać było ten chłód, którego tak bardzo nie znosiłam.
- Jest ok… Tylko, czy ktoś może mi wytłumaczyć, co się działo w ostatnim czasie? – Zapytałam zrezygnowana. Moja siostra popatrzyła z wyrzutem na bruneta, jednak on skinął tylko głową i opuścił mieszkanie. Dziewczyna odsunęła się ode mnie i wyjrzała za okno.
- Potrzebujesz czegoś? – Zapytała nagle.
- Tak… Chcę wiedzieć, czemu obudziłam się tutaj. – Odpowiedziałam stanowczo.
- Nie będę z Tobą o tym rozmawiać, ale pamiętaj, że  Aerosmith to nie Twoja bajka…
Blaire:
     Nie mogłam uwierzyć, że coś takiego strzeliło Eileen do głowy! Zawsze była cicha i prawdomówna, a teraz nie dość, że nie powiedziała mi, że przyjaźni się z chłopakami, przecież gdyby mi powiedziała to nie miałabym do niej żalu… No dobra miałabym, ale przecież bym jej tego nie zabroniła, chociaż po wczorajszej akcji sama nie wiem, co o tym myśleć. Przecież jak mogli dać proszki szesnastolatce! Nie, nie, nie. To było ponad moje siły. Wyszłam z domu, spacerowałam ulicami Bostonu, wdychając chłodne, zimowe powietrze. Natknęłam się na Brada (?) Jednego z bandy tych popierdolonych dziwaków nazywających się Aerosmith.
- Wszystko w porządku? – Zapytał z przejęciem.
- Ehh… nic nie jest w porządku. – Jęknęłam i opadłam na najbliższą ławkę. Konsternacja w oczach blondyna była dość widoczna, jednak usiadł koło mnie usiłując wydobyć z siebie, choć najmniejszy dźwięk.
- Ty jesteś siostrą tej dziewczyny, prawda? – Szepnął.
- Tej, której daliście dragi? Owszem, to ja. – Oznajmiłam z wyrzutem. Chłopak spuścił wzrok, nie miał nic na swoje wytłumaczenie.
- Wiesz, trochę głupio nadawać na siostrę swojej rozmówczyni, ale ona sama chciała… - No nie… - Pomyślałam. Dlaczego faceci nie mogą, chociaż raz się przymknąć, kiedy sytuacja tego wymaga?! – Zamknij się. – Syknęłam, na co Brad instynktownie się odsunął. Nie tak to miało wyglądać, ale co poradzić. -  Chcesz się zrekompensować? – Zapytałam z uśmiechem. Brad skinął głową.
- Zabierz mnie na piwo.
Eileen:
     Ugh… to typowa zagrywka Blaire. Zawsze, gdy znajduje się w niewygodnej sytuacji, (co zdarza się wyjątkowo rzadko) wychodzi na zewnątrz jak gdyby nigdy nic. Jestem zła, bo za nic nie mogę sobie niczego przypomnieć. A co jeżeli zrobiłam coś głupiego? Usłyszałam dźwięk dzwonka. Nie miałam siły schodzić na dół, więc obtuliłam się kołdrą i przewróciłam na drugi bok. Usłyszałam jak drzwi się otwierają. Ktoś szedł na górę. Chwilę później zobaczyłam przystojnego bruneta. Stał w drzwiach do mojego pokoju i patrzył na mnie z dezaprobatą.
- Czego chcesz, Perry? – Zapytałam sucho i zakryłam się kołdrą. W odpowiedzi usłyszałam tylko melodyjny śmiech i kroki zbliżającego się w moją stronę mężczyzny. „Gość” usiadł na moim łóżku, czekając aż mu się pokażę. Wychyliłam głowę z zza kołdry i zmierzyłam go szorstkim spojrzeniem.
- Ciebie też miło widzieć, Eileen. – Szepnął i przysunął mnie do siebie.
- Co Ty do cholery wyprawiasz?! – Mruknęłam i usiadłam na łóżku.
- Ja?! Przecież to Ty tak wczoraj zaszalałaś w Aerosie. – Moje oczy zrobiły się wielkie jak pięciozłotówki.
- Nie kończ. Wolę nie wiedzieć, co było dalej. – Odparłam z zażenowaniem.
- Nic, czego mogłabyś się wstydzić. – Uśmiechnął się Joe i złożył delikatny pocałunek na moich ustach.
----------------------------
Dla zainteresowanych: Uzupełniłam zakładkę ‘bohaterowie’. Od teraz znajdują się tam zdjęcia dziewcząt i zespołu. Myślałam też o czasie opowiadania, ponieważ niekończąca się historia musi się kiedyś skończyć :)) 1 rozdział to ok. 1 miesiąca z życia ekipy. Biorąc pod uwagę, że w drugim rozdziale jest luty 1970, to trochę się jeszcze ze mną pomęczycie. Pozdrawiam.
PS: Jak wygląda pisanie fan fiction od strony prawnej?

sobota, 11 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 1: Send Me An Angel

Eileen: 
     Był to zwykły, styczniowy poranek. Pomimo wczesnej pory, zeszłam na dół, aby przygotować coś do jedzenia. Nastawiłam wodę na kawę, po czym wyciągnęłam jajka, bekon i chleb tostowy. Rozpoczęłam codzienny rytuał przygotowywania porannego posiłku. Kiedy przerzucałam jajka z jednej strony, na drugą, ktoś wyszedł z łazienki. W życiu nie przypuszczałabym, że Blaire jest w stanie wstać w dzień wolny przed 12. No i nie myliłam się. Z pomieszczenia wyszedł przystojny brunet, średniego wzrostu, nazywany po prostu Joe. Nigdy za sobą nie przepadaliśmy. Naszym podstawowym problemem jest zbyt duże podobieństwo charakterów. Oboje jesteśmy sarkastyczni i nonszalanccy. Nie tolerujemy dyktatury i kilku innych rzeczy. Normalnie pocięłabym się, żeby znaleźć faceta, który byłby taki jak ja, ale nie w tym przypadku, bowiem ten pan nazywał się Joe Perry, i właśnie skończył posuwać moją siostrę.
- Cześć, Joe. – Zaczęłam ze sztucznie miłym uśmiechem. Jak widać mój upośledzony rozmówca nie zauważył sarkazmu, bo odpowiedział mi równie sympatycznie.
- Cześć, Lee. Co na śniadanko? – Zmrużyłam oczy i rzuciłam w niego najbliższą rzeczą, jaką miałam pod ręką. Na szczęście padło na ścierkę. Chłopak zaczął się ze mnie śmiać, a gdy przestał, w jego ramionach znalazła się Blaire i zaczęli się bezczelnie pieścić na moich oczach.
- Tak, przyjęłam. – Mruknęłam z nutką cynizmu. Zabrałam swój talerz i oddelegowałam się do swojego pokoju. W sumie cieszyłam się ze szczęścia siostry, jednak nie pogardziłabym, gdyby przestali się z tym tak celebrować. Joe sprawia wrażenie typowego dupka. Mam nadzieję, że jej nie skrzywdzi. Właściwie to nie moja sprawa. Usiadłam na łóżku i włączyłam coś Beatlesów. Rozłożyłam się wygodnie  po czym zaczęłam konsumować śniadanie, które będąc już zimne, nie smakowało, tak dobrze jak jakieś 10 minut temu.
     Kiedy już myślałam, że będę mieć spokój, usłyszałam niestosowne jęki, dobiegające z sypialni obok. Zastukałam w ścianę.
- Jak się nie zamkniesz to Ci go wykastruję! – Krzyknęłam i pogłośniłam muzykę dobiegającą z mojego sędziwego już gramofonu. Po chwili przerażające dźwięki ustały. Usłyszałam też trzask drzwiami a po nim szloch siostry. Teraz to już się zupełnie pogubiłam. Zsunęłam się z łóżka i zeszłam na dół. Bez słowa podeszłam do Blaire i przytuliłam ją do siebie.
- Co jest, Mała. – Zapytałam z troską w głosie. Dziewczyna najwyraźniej nie miała ochoty na rozmowy, jednak po chwili usłyszałam jej cichy głosik.
- Bo… Joe. – Zaczęła niepewnie. – Jemu chodzi tylko o seks. – Skrzywiłam się. Boże, dziewczyno, a co Ty sobie wyobrażałaś. Koleś jest święcie przekonany, że jest gwiazdą rock n’ rolla. Choćbyś chciała, nie zmienisz tego. Na szczęście, nie miałam odwagi jej tego powiedzieć. Przytuliłam ją do siebie mocniej i czekałam aż się uspokoi.
Joe:
     - To, co Ty z nią jeszcze robisz?! – Steven krzyczał bez opamiętania. Nie przypuszczałem, że stać go aż na taką bezpośredniość.
- No przecież mówię, że jest dobra. – Mruknąłem i odpaliłem papierosa.
- Tknij ją jeszcze raz, a Ci nogi z dupy powyrywam. – Warknął mój przyjaciel i wziął głęboki oddech. Nie rozumiem jego zbulwersowania. Co go interesuje, kogo kocham, a z kim śpię. Od dobrych kilku lat praktykowaliśmy takie życie. Machnąłem na niego ręką i zaciągnąłem się papierosem. Nieprzyjemną atmosferę rozładował Joey.
- Nie pierdolcie, tylko chodźcie do klubu. Tam Stevie sobie przypomni, co to „Sex, drugs and rock n’ roll”. Tak też się stało, Po 20 minutach staliśmy przed wejściem do Aeros’a – jednego z najbardziej obskurnych pubów w Bostonie. Weszliśmy pewnym krokiem, jak zawsze. Wszyscy nas tu znali i szanowali. Usiedliśmy wygodnie przy jednym ze stolików, Joey zawołał kelnerkę. Była to wysoka szatynka o długich nogach. Osobiście nie zrobiła na mnie większego wrażenia, jednak trzeba przyznać, że prezentowała się całkiem dobrze.
- Trzy razy whisky. – Poprosił Kramer swoim flirciarskim tonem numer 3. Zmierzyłem go wzrokiem. Oho, Joey poluje. Rzeczywiście warto było dzisiaj tutaj przyjść, chociażby dla popatrzenia na nieudolne starania perkusisty naszej jeszcze bezimiennej kapeli. Kiedy otrzymałem zamówienie, przedstawienie zaczęło trwać. Facet nie miał za grosz wyczucia, a skonsternowana szatynka nie wiedziała jak mu odmówić.
     Nagle coś mnie tknęło. Odwróciłem się i zobaczyłem uroczą brunetkę ciągnącą jakiegoś mężczyznę w stronę toalet. Skądś ją kojarzyłem. Pewnie kiedyś byłem na miejscu tego faceta. Upiłem duży łyk i uważniej przyjrzałem się dziewczynie.
- O cholera. – Warknąłem i natychmiastowo wstałem z miejsca. Tą dziewczyną była Blaire! Przecież mogłem się tego spodziewać, w końcu chodziło jej tylko i wyłącznie o seks… zaraz. Przecież to mi tylko o niego chodziło… Wszystko spaprałem. Dopiero teraz uświadomiłem sobie jak bardzo była dla mnie ważna, jednak nie chodziło tylko o czerpanie fizycznej przyjemności. Już miałem ochotę iść za nimi, ale powstrzymał mnie Steven.
- Stary, nie warto. – Mruknął. Zrzuciłem jego dłoń z mojego ramienia, zabrałem ze stolika paczkę papierosów i opuściłem lokal. Byłem wściekły. Nie wiedziałem, co ze sobą począć. Tułałem się bez celu po ulicach Bostonu. Nogi doprowadziły mnie pod mieszkanie sióstr Moon…
Eileen:
     Był późny wieczór. Leżałam w łóżku i czytałam książkę. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Było dwadzieścia po jedenastej. Kto mógł o tej porze czegoś chcieć?! Zeszłam na dół, aby otworzyć. Doznałam szoku. W drzwiach stał zapłakany Joe. Popatrzyłam na niego z obrzydzeniem. Już chciałam coś powiedzieć, ale mnie wyprzedził.
- Powiedz, że Blaire jest w domu. – Poprosił cicho.
- Blaire jest w domu. – Odpowiedziałam nonszalancko. Na twarzy bruneta pojawił się uśmiech.
- Naprawdę?!
- Nie. – Chłopak posmutniał. – Gdzie ją widziałeś? – Zapytałam ostro. Joe przeniósł wzrok z biustu na moją twarz. Był nieco zmieszany.
- Nieważne. – Jęknął.
- Ważne… Właź. – Powiedziałam z niechęcią i zaprosiłam Joe’go do środka.
----------------------------------------
Mam nadzieję, że wszyscy już wiedzą o czym jest opowiadanie :) Przygotowałam też opisy postaci, ale wciąż szukam odpowiednich zdjęć bo nie mam pomysłu na Eileen i Blaire. Będę wdzięczna za komentarze, pozdrawiam.

sobota, 4 stycznia 2014

PROLOG: Never Ending Story

   17.04.1967r.
   Ogarnia mnie chandra. Czuję się tak, jakbym nie istniała… albo nie powinna istnieć. Generalnie nie wierzę w przesądy, jednak teraz coś w tym jest. Przecież pamiętasz, jak kiedyś byłam tą radosną Eileen. Blaire się o mnie martwi, a ja nawet nie potrafię uzasadnić swojego zachowania. To strasznie przygnębiające. Nigdy nie lubiłam nie mieć nic do powiedzenia…
- Zamknęłam zielony zeszyt i odłożyłam na półkę. Rozłożyłam się wygodnie na łóżku i włączyłam swój ulubiony winyl. Skuliłam się do pozycji embrionalnej, licząc, że odpłynę, albo przynajmniej nie będę musiała dłużej znosić tej uczuciowej rozterki. Niestety, przeszkodziła mi Blaire. Weszła do pokoju i przyglądała mi się z wyrzutem. Wiedziała, że długo tak nie wytrzymam. Zbyt dobrze mnie znała. Zmrużyłam tylko oczy i cisnęłam w nią poduszką. Którą zgrabna brunetka złapała z zadowoleniem.
- Wstawaj, Lee. – Powiedziała stanowczo, na co ja odwróciłam się do niej plecami. Po chwili poczułam jak puchowa poduszka zderza się z moimi plecami. Zakryłam się kołdrą aż po czubek głowy, jednak moja siostra nie dawała za wygraną. Brutalnie ściągnęła ze mnie kołdrę i zrzuciła na dół. To był koniec. Przegrałam. Leniwie podniosłam się z łóżka, pozwalając sobie przy tym posłać nienawistne spojrzenie Blaire. Dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie i wyszłyśmy z pokoju…
      (…) Tak właśnie wyglądały ostatnie trzy lata mojego życia. Byłam cicha i nikomu nie przeszkadzałam. Teraz się to zmieni. Chociaż życie z Blaire wcale nie jest takie łatwe, wierzę, że poradzimy sobie razem w nowym świecie…
---------------------------------
Reaktywację czas zacząć! Domyślam się, że po dacie domyślicie się, że to nie będzie opowiadanie o Gunsach ani Skid Row. Myślę, jednak, że się ucieszycie :) Wiem, że nie ma tego dużo, ale komentujcie, proszę, bo chcę wiedzieć tak mniej więcej ile osób to czyta :)